W tym sezonie chciałam zostać tatuażystką. Przez chwilę pojawił się mikry jak kuleczka w długopisie cień szansy. Co prawda, to zawsze w lecie, opatrzona licznym skupiskiem żenujących, floresowych habazi na plecach, łydkach i ramionach, mam na to ochotę.
Tymczasem pewnego popołudnia odwiedzający mnie kolega zaproponował żebym coś na próbę zaimprowizowała. Pod ręką tylko długopis niebieski, którym na początku spodządzilim listę ulubionych rzeczy dawcy pleców (lista owa nie nadaje się do prezentacji, jedyne co mogę z niej przytoczyć to łowienie ryb i palenie papierosów, które skumulowało się w postaci kopcącego śledzia poniżej ;)
Kolega zażyczył też sobie męski motyw w postaci scenki z tygrysem, który rozrywa węża. Lub, być może, odwrotnie. No to Yolo! działamy. Prosz:
Nikt nie mówił jak KONKRETNIE wąż ma tygrysa rozrywać. Oraz gdzie. Oraz, że tygrys ma nie mieć problemów z orientacją, i nie chodzi o tą w terenie. (Czaszka gratis!)
Mówcie, co chcecie, śledź jest fajny, a dymowa fala za nim ciągnie się za nim długo, by zniknąć w chaszczach na klacie, gdzie też pozostał zaplątany długopis, gdy kolega postanowił jednak... uciec w trybie pilnym ;).
No cóż, pierwsze koty za płoty, jak to mówią.
I śledź.